wtorek, 29 listopada 2011

...spłukani i szczęśliwi?...

Co do pierwszego, nie ma najmniejszych wątpliwości. Wczoraj sczyściliśmy konta do zera niemalże, ale w kieszeni czuć słodki ciężar kluczy do własnego M :D Oficjalnie staliśmy się właścicielami lokalu mieszkalnego nr 4 przy ulicy Mickiewicza 5 w miejscowości nieopodal obecnego miejsca zameldowania.
W głowie mam już całą wizualizację jak to wszystko będzie wyglądało jak tylko uporamy się z zimą i remontami. Trochę uległa zmianie koncepcja ziół na parapecie w kuchni...bo w kuchni nie ma parapetu. Zioła będą musiały zadowolić się miejscem na kuchennym blacie (tak to już jest w pokojach z aneksem kuchennym). Na szczęście całe jest balkon. Dość spory, więc wiosną czy latem można będzie wypić kawkę poranną na świeżym powietrzu (choć z tym powietrzem i jego świeżością to tak nie do końca... balkon jest od strony ulicy).
Wiem, że wygląda to trochę tak, jakbym marudziła i nie doceniała tego, co mamy. To zupełnie nie tak. Chodzi po prostu o to, że jakoś tak dziwnie się w naszym życiu układa wszystko. Jak już mamy powody do radości, jak już spotka nas coś dobrego i zaczynamy się z tego cieszyć to w następnej chwili następuje wielkie BUM! i wszystko w gruzach spoczywa. Zawsze dzieje się coś, co skutecznie zabija naszą radość.
No i chyba właśnie z tego powodu teraz boję się skupiać swoją uwagę na tych wszystkich pozytywach, które nas spotykają. Boję się po prostu, że zaraz coś się znowu zawali.

Co do kwestii drugiej... To nasze szczęście pozostaje pod wielkim znakiem zapytania. Zdaję sobie sprawę z tego, że kryzysy dotykają każdego, nawet najbardziej przykładnego małżeństwa. Naczytałam się już wystarczająco o tym kiedy nadchodzi pierwszy kryzys w związku (taa... granica przesunęła się z 7 na 3 rok znajomości - nie małżeństwa) i o tym, że jak się go przetrzyma to już powinno być z górki... Pytanie tylko czy się przetrzyma? Przeklęty przez większość specjalistów od spraw damsko-męskich rok trzeci dla naszego związku mija 6 grudnia. Mam tylko nadzieję, że do tego czasu szlag jasny mnie nie trafi i krew nagła nie zaleje. No i że Mąż zdoła ze mną wytrzymać. Wtedy - teoretycznie - nie pozostanie nam nic innego, jak wymazać znaszego szczęścia ten cholerny znak zapytania.

wtorek, 15 listopada 2011

...czas zaległości nadrobić troszeczkę...

No dobra. Dawno nie pisałam, bo właściwie nie było o czym pisać. Chociaż z drugiej strony patrząc to właściwie wydarzyło się tyle, iż nie wiadomo było od czego zacząć, czym wyśrodkować a na czym zakończyć. Upłynęło trochę czasu i wszystko się poukładało w mojej głowie i w życiu, więc teraz można to przelać na posta.

Po pierwsze: Dziecię :)
Temat-rzeka. Maluch nasz kochany rośnie jak na drożdżach. Serio! Czasami się zastanawiam czy jakieś krasnoludki-ufoludki mu tych drożdży do mleka nie dodają... Codziennie zaskakuje mnie nowymi umiejętnościami, które właściwie pojawiają się znikąd. Rzecz w tym, że niby dziecko uczy się przez naśladownictwo. No ale niby kogo on naśladuje? Dzisiaj na przykład obudził się Maluch z umiejętnością klaskania w dłonie. I od kogo się nauczył? hę? Poza tym sam stoi! SAM! Nie podtrzymuje się, nie podpiera! Wygląda na to, że niebawem zacznie chodzić (o losie!). Będą mi musieli podłączyć na stałe chyba jakąś kroplówkę z dopalaczami żebym za nim nadążyła, biorąc pod uwagę fakt, że w nocy to On pospać nie daje. Taki urok bycia matką! :)
Kocham tego Malca! :)

Po drugie: Własne M.
Okazuje się, że będzie to całkiem fajne M. Pokoje trzy (jeden z aneksem kuchennym), więc w sam raz jak dla nas. Maluch swój kąt będzie miał wreszcie. Znaczy się, że czas go wyprowadzić z naszej sypialni! Na szczęście nie mamy problemu z wyprowadzaniem malca z naszego łóżka. Dziecię bardzo wcześnie zrozumiało, że rodzice potrzebują nieco prywatności i bez problemu śpi w swoim łóżeczku.
Wracając do tematu. Powoli myślimy o urządzaniu tego wszystkiego. No i o tym skąd brać kasę :/ Na szczęście nie jesteśmy na łasce banków. Z kredytem, z jednej pensji raczej ciężko by było. Ale zapożyczyć się i tak musimy. Ratunek? Babcia! :) "Po co bank ma na mnie zarabiać skoro wam się pieniądze przydadzą?!" Ehh... Kurcze. Żałuję tylko, że to nasze wymarzone M będzie tak daleko od Niej... :(

Przy okazji tematu "Własne M." nie obyło się bez awantur. Z grubsza rzecz opisując. Pan Mąż, jakiś tydzień po podpisaniu umowy wstępnej (po długich namowach) poszedł wreszcie uświadomić swoich Rodzicieli, że nabywamy drogą kupna mieszkanie. Nie w Buku. Wchodzi do pokoju. Mówi: "Kupujemy mieszkanie,podpisaliśmy już umowę."
Pani Matka: "Bo ona mi dziecka nie daje!!! Ty nawet nie wiesz co ja przeżywam!!!" i tak dalej, i tak dalej...
Jakby się jeszcze tym dzieckiem interesowała... Ale to już inna historia. Najciekawszy wątek tego wieczoru, to jeden tekst a właściwie żądanie, które mnie powaliło. Pani Matka: "Nie życzę sobie, żebyś chodziła po domu i rozmawiała przez telefon (dodajmy, że chodzi o mój telefon komórkowy). Zwłaszcza ze swoją babcią!!!". Że KU*WA co proszę? Ja mam nie rozmawiać ze swoją Babcią?! Kogoś tu już doszczętnie pogrzało! Powodem tego absurdalnego żądania jest fakt, że "za ładnie" się do Babciuchny swojej odnoszę, a do Teściowej nie. Na ładne słowa trzeba sobie zasłużyć!!! 

Po trzecie: Pan Mąż.
Przez to całe jego studiowanie się pokomplikowało wszystko! Nie mamy żadnego wolnego weekendu prawie, nie pamiętam kiedy ostatnio spędziliśmy razem wieczór a nawet noc (tak, tak! NOC! Pan Mąż namiętnie emigruje spać do drugiego pokoju, bo Mały w nocy się budzi). Najlepsze jest to, że jak już mamy okazję spędzić razem wieczór, to niestety żona przegrywa z Grami On Line. I jak tu się później nie wściekać? Przecież cholery można dostać!

To tak w skrócie. Obiecuję pisać częściej...się postaram przynajmniej. Bo, nie powiem, chociaż tak mogę się trochę wygadać i pomarudzić.

czwartek, 15 września 2011

...bo marzyć jest pięknie...

Ehh...Marzę sobie o własnym M. i nie jest ważne czy M2 czy M3 czy inne M... Ważne, że będzie to moje M. Nasze. I będzie tam pięknie... :)

Pierworodny będzie miał własny kąt... taki tylko dla siebie. Będą pomalowane kolorowo ściany, żyrandol z dziecięcymi motywami, barwne i zabawne naklejki na ścianach, kolorowy dywanik, śliczne mebelki i zabawne zasłonki... Tak zapewne będzie przez chwilkę niewielką. Później będą pomazane jedzeniem ściany, pobazgrana tapeta itp. itd. :)

Będzie tam sypialnia. Chciałabym aby była kopią tej obecnej, w której urządzenie włożyliśmy dużo wysiłku i serca (o kosztach nie wspominając). Zielone, kojąco działające na mnie ściany, dopasowana tapeta i każdy inny detal od zasłon przez rolety, żyrandol aż po zakończenia karniszy... Wszystko idealnie do siebie dopasowane. Takie nasze.

Będzie piękny salon, w którym miło będzie posiedzieć zarówno przy kawie i poplotkować z koleżanką jak i zjeść romantyczną kolację z Mężem. Będzie tam wygodna kanapa i puszysty dywan... bo czasem wygodniej jest posiedzieć sobie na dywanie. A kanapa wygodna być musi, coby goście nie narzekali, że po nocce u nas bolą ich kręgosłupy ;) (a jak będzie możliwość to dla gości będzie pokoik oddzielny... taki z charakterem...).

Będzie łazienka z duuużą wanną i miejscem na świece, coby nastrój romantyczny i taki odprężający wprowadzić. I będą zawsze mięciutkie i świeżo uprane ręczniki i miejsce dla mojej wypasionej pralki :)
a Męża i Syna nauczę, coby deskę zawsze opuszczali jak już załatwią swe potrzemy!
A sercem NASZEGO M będzie kuchnia... Taka ciepła i funkcjonalna... Drewniana. I zioła będą na parapecie (warkocze czosnku już odpuszczę ;) ). I stół i krzesła. Bo fajnie jest tak sobie czasem posiedzieć w kuchni i poczarować... A w lodówce zawsze będzie coś z czego będzie można wyczarować coś...coś...coś...sama nie wiem...coś inspirującego...coś niezwykłego...coś niepowtarzalnego :) Bo wspólne posiłki jednoczą rodzinę :) Tak scalają i pomagają umacniać więzi. A poza tym nie ma to jak przygotować pyszny posiłek dla swoich mężczyzn :) a jeszcze przyjemniej jest czarować dla przyjaciół... Bo będą też przyjaciele, mam nadzieję, że często i chętnie.

Najważniejsze jednak jest to, że będę miała to tego Naszego gniazdka klucze!!! Ha! Komplet kluczy z kiczowatym i banalnym breloczkiem. Mój komplet kluczy. I będę mogła ten dom zamykać. Ibędę się przez to czuła bezpieczniej i pewniej! Ot co!!!


W tych marzeniach i wizjach najważniejsze jest jednak to...że powoli...małymi kroczkami...takim tempem ślimaczym stają się coraz bardziej realne... Tak powolutku coraz bardziej się urzeczywistniają... Tak pomalutku... Ehh...

czwartek, 8 września 2011

...bo na wszystko przyjdzie czas...

I chyba właśnie nadszedł czas najwyższy, coby sprawy ze swoim Ślubnym poukładać jak należy!
Usiadłam. Wzięłam do ręki kartkę i zaczęłam pisać. I pisałam, pisałam, pisałam. Aż napisałam! Ślubny przebywał wówczas na rybach z Mężem Robaczka (swoją drogą bezowocne te ich połowy ale - jak powiedział niegdyś mąż - "tu chodzi o samo trzymanie kija i rozmowę"). Sprawa działa się po nałożeniu na głowę mą nowej warstwy wredoty (farby o intensywnym odcieniu rudego) więc nieco musiałam się hamować i uważać coby zbyt duża sieczka nie wyszła. No i jak zaczęłam się pilnować, to z coraz to większą łatwością doszukiwałam się w zachowaniach Ślubnego dobrych rzeczy. I tak po chwilach dłuższych kilku mnie trafiło!
Franca ze mnie nieziemska! Bo ja rozumiem, wkurzać się czasem na kogoś, ale ostatnimi czasy byłam chodzącym wkur**m! Na dodatek nie miałam alergii na wszystkich (choć w stosunku do niektórych na uprzejmości się nie siliłam zbytnio). Uczulenie przejawiałam w stosunku do Męża mego! A On - biedny żuczek - się starał... nie zwariować ze mną.

Pranie chłopak robił sam z siebie, nic nie musiałam mówić - co z tego, że źle powiesił i nie zapiął na klamerki.
Poprasował swoje rzeczy - i nie było to przejawem niezadowolenia z tego, jak ja prasuję.
Naczynia po obiedzie sprzątał - żebym ja nie musiała.
Butelki po mleku zawsze myje - co z tego, że nie zawsze dokładnie wyciera.
Sam kąpie Dziecię nasze - żeby kręgosłup mój oszczędzać.
Mimo nocnego marudzenia Młodego (zęby dziecku idą), śpi z nami w jednym pokoju - już nie dezerteruje.
Stara się być w nocy pomocny, chce doradzić - nie gada i nie poucza mnie po to, żeby mnie wk****ć, chce tylko żeby Maluch się uspokoił.
Rano, zanim wyjdzie do pracy nastawia wodę na mleko w podgrzewaczu - żebym miała ciepłą, jak Młody się obudzi.
Herbatkę rumiankową na noc Dziecięciu parzy - co z tego, że za mocną.
Meliskę dla mnie robi - nie żeby mi dopiec, że potrzebuję czegoś na uspokojenie, wie, że lubię zieloną z meliską i cytryną.
Obrączkę zaczął nosić! - mimo, że w pracy mu przeszkadza.

Stara się Chłopina, i to bardzo! A ja taka suka! Czepiam się o byle co... I właśnie chyba przyszedł czas, żeby go poinformować, że przejrzałam na oczy! Że ja na prawdę dostrzegam te jego starania!
Zasiadłam ponownie do pisania i oprócz żali i narzekań dopisałam listę pochwał. I tak jakoś mi się lżej na sercu zrobiło.
Bo pomimo tego mojego "zdenerwowania" (łagodnie powiedziane) i tych wszystkich okropnych słów i gróźb, że niby separacja, że rozwód... To muszę przyznać, że bez Niego to ja już chyba nie potrafię oddychać. Potrzebny mi jest do życia niczym tlen... Nie musi być stale obok, ale miło jest jak tak przyjdzie i przytuli. Tak bez powodu :)

Długo zastanawiałam się czy list powinien trafić w ręce adresata czy ma być tylko takim rodzajem terapii dla mnie. Koniec końców trafił do  Ślubnego. Może to pomoże...I zmiana zachowania też się chyba przyda... Trochę rzeczy i spraw trzeba naprawić, tak podreperować. A co może jeden człowiek? We DWOJE zawsze jest inaczej... :)

piątek, 26 sierpnia 2011

Zgubiłam gdzieś Siebie...

...i sama nie wiem gdzie. Podejrzewam, że stało się to gdzieś pomiędzy dążeniem do tego aby być "odpowiednią dziewczyną", "narzeczoną", "dobrą żoną", "córką", "dobrą matką". Chociaż jak tak patrzę na tą listę, to córkę chyba bym wykreśliła. Kto jak kto, ale duet A&A przeszedł ze mną sporo i raczej wie czego może się po mnie spodziewać. Poza tym...czego bym w życiu nie zrobiła, najbardziej i ZAWSZE mogę liczyć właśnie na nich.

"Stępiła się Twoja wredota!" - bez sensu. "Ej... ale Ty się miękka robisz!" - ja?! Nie. "Witamy w gronie matek-polek" - no ale ja się do tego grona nie zapisywałam!!!
"To wszystko przez to, że ograniczasz swój świat do dwóch mężczyzn. Ja Ci to mówię. Kiedyś taka nie byłaś."
Ale ja lubię ograniczać swój świat do TYCH dwóch mężczyzn. Bo, jakby nie patrzeć, właśnie ONI są teraz moim światem. Chociaż może to prawda, że właśnie Oni odbierają mi Mnie samą. Taką jaką byłam kiedyś...

ON nr 1
Pan Mąż. Zanim stał się Panem Mężem był etap Pan Chłopak i Pan Narzeczony. I chyba należy to wszystko rozgraniczyć na te etapy.
Tak więc...
Pan Chłopak.
Nieśmiały i zupełnie nie w moim typie. Taka "życiowa dupa". Pępowina nie odcięta, zero poczucia własnej wartości, skrzydełka skutecznie i trwale przycięte przez Panią SuperEXGirlfriend i Panią Matkę.
Się zlitowałam i zaczęłam podnosić go z ziemi. Ale przecież nie możesz tak o sobie myśleć! Jesteś świetnym facetem! Człowieku, nie liczy się to co myślą o Tobie inni, ale to jak Ty postrzegasz siebie i jak widzę Cię ja! Popatrz przez chwilę na siebie moimi oczami!
No i się podniósł. Wiara w siebie, swoje zdolności i możliwości wzrosła chyba o 1000% i przy okazji z tym jego wzrostem odleciało tak ze 25% mnie... a może nawet więcej. Bo chyba tak już jest, że jak stajesz się dla kogoś siłą napędową i takim...sama nie wiem... motywatorem (?) to odpływa Twoja energia i ginie jakaś część Ciebie...

Pan Narzeczony.
Pora planować dalszą, wspólną drogę życia. Taa... Pięknie brzmi. Taki frazes. Wspólna droga życia. Gdybym wiedziała wcześniej jakie "gratisy" dostanę to chyba bym sobie darowała. Ale o "gratisach" może innym razem.
Wspólna droga życia zaczyna się od walki z Panią Matką o to, jak bardzo i jak długo jeszcze zamierza krzywdzić swojego syna. Oczywiście na polu walki Pani Matka i ja... Pan Narzeczony za słaby i w ogóle "no bo co ja mam zrobić?". Starcie nieziemskie, nerwy sięgają zenitu (moje zdenerwowanie z resztą też), łacina podwórkowa sypie się z moich ust jak nigdy (nie sądziłam, że znam takie zwroty i słowa!). Krzyki jak cholera i słowa: "MI JEST DOBRZE TAK JAK JEST! NIE POTRZEBUJE TEGO CHOLERNEGO ŚLUBU!!!". Podziałało. 1:0 dla mnie... Koszty tego starcia: 35% mnie i mojej energii... No i przeprosiny. Wyciągam rękę. Robię to dla Pana Narzeczonego. Bo ON by chciał żeby było dobrze... Niech będzie. Dla Niego.

Pan Mąż.
W pakiecie z Panem Mężem dostałam rzeczone wyżej "gratisy": Pani Matka, Tata B. (taki "gratis" pozytywny), Kulawy Elvis, Gargamel - takie stałe "gratisy" i te dochodzące: Blond, Dyrygent (osobnik nie szkodliwy raczej) +2, Czarna, ĄĘ (zazdrość zżera go chyba bardziej niż Blond i Czarną razem wzięte) +1.
Pakiet wysysający energię doszczętnie!!! A Pan Mąż przyjął postawę udaję, że nie słyszę więc nie  ma żadnego problemu. O rodzinę naszą walczyć muszę więc ja. Ile można. Już mi sił nie starcza.
Ja i moja energia -30%.

Po zsumowaniu tego wszystkiego wychodzi jakieś 90% mnie mniej! Zostaje 10%. I to wychodzi ze mnie w chwilach złości...


ON nr 2
Dowodzi teorii, że "Suki są dobrymi matkami", tak mi się przynajmniej zdaje... Bo nawet jak muszę wstać po raz 10 w nocy, a łacina podwórkowa aż ciśnie się ze złości na usta wystarczy jeden zniewalający uśmiech i jestem rozbrojona. tak właśnie działa On 2. Moja siła napędowa. "Oczka ma lepsze niż Kot ze Shrek'a" (jak to pani w sklepie stwierdziła).


Może i stępiła się moja wredota, może i robię się miękka... ale wierzę, że kiedyś odnajdę siebie...Siebie jaką chcę być dla Nich. Kiedyś... Jak już znajdziemy swoje miejsce...bez "gratisów" tych stałych i dochodzących.
Kiedyś...

czwartek, 25 sierpnia 2011

tak na początek i tak na próbę...

Się zastanawiam, co i jak i po co mam pisać? Nigdy nie pisałam bloga i jakoś tak wyszło, że pisać go nie zamierzałam ale... Podobno dobry sposób na nudę i brak zajęć (ale na to matka niespełna dziewięciomiesięcznego Bąbla narzekać nie może... chociaż czasami). Się zobaczy.

Na razie tyle.