czwartek, 11 kwietnia 2013

no bo obiecała...

No obiecałam i co? I tak jakoś się złożyło... Jak zwykle z resztą. Zawsze coś jest ważniejsze, coś trzeba zrobić, coś sprzątnąć, czymś się zająć itp. itd. A teraz się nazbierało i nie wiem od czego zacząć. Generalnie to weny mi brak! I wiosny. Mam nadzieję, że to pierwsze wróci z tym drugim, a tego drugiego jak na razie nie widać.

Ogólnie się życie kula swoim rytmem a ja czuję, jakby wszystko działo się poza mną. Bo generalnie czasami wolę się wyłączyć i nie słuchać, nie komentować, nic nie robić. To chyba w ogólnym rozrachunku wypada lepiej niż rozhisteryzowanie i darcie się na Dziecię i Ślubnego. Momentami mam wrażenie, że zmęczona jestem własnym życiem. Pytanie jedno - czy tak wypada? Sama sobie to życie wybrałam i układam (nie do końca wychodzi tak jak chcę ale jednak) a jednak jestem nim zmęczona? Dochodzi nawet do tego, że czasami zastanawiam się jakby to życie wyglądało bez Pierworodnego? Czy bardziej bylibyśmy ze Ślubnym dla siebie? W sensie, czy mielibyśmy dla siebie więcej czasu? Czy potrafiłby wtedy bardziej postrzegać mnie jako KOBIETĘ a nie matkę, żonę, sprzątaczkę, kucharkę, praczkę itp. Bo już nawet nie wiem czy potrafi tak na mnie patrzeć... A co by było gdybym męża nie miała? Czy spełniłby się scenariusz o silnej i niezależnej kobiecie sukcesu? Ehh...
Tak jakoś jestem ostatnimi czasy "elastyczna emocjonalnie" (takie to ładne określenie znalazłam na moją zmienność nastrojów i napady szału). No i jeszcze doszłam do wniosku, że skoro Ślubny potrafi dostrzegać we mnie tylko wielofunkcyjną pomoc domową to przestanę nią być. Nie sprzątam, nie prasuję, nie szoruję podług na kolanach. Myślałam, że może to coś zmieni w jego postrzeganiu mnie i może da do myślenia ale nie. Jedyne co zauważył: "Siedzisz w domu i nic nie robisz, to może chociaż byś posprzątała!". A jak było posprzątane, to nawet tego nie zauważał i w głębokim poważaniu miał! Ehh...
Nie tak dawno temu lubiłam wieczorami poczytać. Ślubnemu zaczęło światło od lampki nocnej przeszkadzać (bo świeci i on spać nie może, a wcześnie wstaje a ja dłużej śpię i mam nie czytać). No to zaprzestałam czytania. Zaczęłam sobie serial oglądać on-line (bo telewizora nie posiadamy jeszcze-z wyboru). Seriale złe, ciągle oglądam i nic innego nie robię, a kiedyś kładłam się do łóżka o normalnej porze i czytałam. Zaczęłam ponownie czytać wieczorami i co? Zgaś to światło, bo razi bo zasnąć nie mogę bo wcześnie wstać muszę bo dłużej sobie śpisz... itd. Ehh...

No i koniec tej historii bo się post o wiecznym niezadowoleniu i narzekaniu zrobił. I obiecuje - znowu - że jakoś się zepnę w sobie i częściej będę pisać, a jak wiosna przyjdzie to może wena wróci i jakieś słońce i endorfiny i "elastyczność emocjonalna" mi minie.
No i może znowu zrobię się na rudo! O!

środa, 12 września 2012

ehh...

Ogólnie się u nas porobiło trochę... Trochę dobrze i trochę źle? Może źle to złe słowo jest. Bo w sumie atmosfera się oczyściła i tak jakoś lżej na sercu i duszy. Ale ale... od początku zaczynając...

Dnia 1.07. roku bieżącego zamieszkaliśmy"na własnych śmieciach" :) Nareszcie!!! Normalnie jeszcze nigdy sprzątanie i wszelkie inne prace domowe nie sprawiały mi takiej przyjemności i radości! Bo wiadomo, o swoje własne, prywatne dba się inaczej. I chętniej się sprząta bez presji i kontroli! I jak się wszystko po swojemu robi!
O! Jakże piękne jest życie bez teściowej!!! (w sensie pod jednym dachem) Generalnie wyszło to na dobre i Szanownej Pani Matce i nam! Bo teraz to ja jestem The Best Synowa Ever!!! Takiego obrotu spraw, kto by się spodziewał...(z wyjątkiem mojej Mamuśki-Czarownicy, ale to się nie liczy).
Na dobre to wszystko wyszło też Latorośli naszej kochanej maleńkiej. No może już nie takiej maleńkiej... Bo właśnie chodzi o to, że rośnie nam mężczyzna. Mianowicie rzecz w tym, że Maleńki sam zasypia. No i generalnie wszystko fajnie, pięknie... tylko, że ja lubiłam jak tak się wieczorem przytulał do mnie. Nie wiem sama dla kogo był to większy szok. Dla niego czy dla mnie? Bo Młodzian przeszedł to raczej bezproblemowo. Sam podjął decyzję o samodzielnym zasypianiu (serio! powiedział "sam spać" i tyle) a mi jakoś tak dziwnie i smutno troszkę nawet.

Sprawa kolejna to Mąż i ja. Bo w sumie spięć trochę było i to o bzdury w sumie. I przyznaję, że czasami poniosło mnie a czasami jego (do czego on tak do końca przyznać się nie potrafi, ale nie w tym rzecz). Ale ogólnie nastąpił przełom (kłótnia niemiłosierna, wrzaski, krzyki a później to już nawet nie wiem kto z kogo się głośniej śmiał). No i chyba to się liczy najbardziej... Bo dochodzę do wniosku, że nie ma co tracić czasu na bzdurne awantury i warto czasem spojrzeć na wszystko z dystansu. Bo wtedy człowiek potrafi docenić to co ma. A ja mam dwóch wspaniałych Mężczyzn, i każdego dnia nie jeden powód do radości (choćby sam fakt posiadania takiej rodziny i wszystko to, co się z tym faktem wiąże)...

Myślę, że to właściwa puenta na dziś...

Aha! I obiecuję zasiadać do bloga częściej (sobie obiecuję przede wszystkim)!

M.

czwartek, 16 lutego 2012

Maleńki...

Nadrabiania zaległości część pierwsza (nie ostatnia).

Syn nam rośnie jak na drożdżach! Codziennie odkrywamy u niego nowe, czasem zaskakujące, umiejętności. Wczoraj np. zaczął wykazywać zainteresowanie językami obcymi. Konkretnie j. angielskim. Pół wieczoru chodził i podśpiewywał pod nosem: "bejbe, bejbe,beeejbeee!"! SZOK! A wszystko za sprawą pewnej piosenki, która znudzić mu się nie chce... i tak katuje nas na okrągło Pierworodny utworem niejakiego Pitbull'a o tytule "Rain over me".
Poza tym Maluch biega już całkiem sprawnie (zawachania równowagi są co raz rzadsze :D ). Zasób słów ma całkiem spory. Lubi czytać książki wszelkie (zwłaszcza o Franklinie, którego imię już wymawia! co prawda nie tak bardzo wyraźnie, ale każdy zrozumie o co chodzi). Odkrył w sobie zamiłowanie do aut. Jeść mógłby bez przerwy, śnieg bardzo lubi, jeszcze bardziej lubi jeździć na sankach (zwłaszcza kiedy Tatuś ciągnie sanki a on może krzyczeć WIO!), uwielbia się kąpać i rozmawiać z Babcią A. przez telefon!
Tak w skrócie, to chyba na tyle...No!

...przepraszam, przepraszam, przepraszam...

Wstyd wielki, że tak dawno nic nie opublikowałam... Można by się doszukiwać powodów (znalazłoby się ich zapewne kilka), ale prawda jest taka, że leniwa jestem! Właśnie dlatego twierdziłam uparcie, że prowadzenie bloga jest nie dla mnie!!! Obiecuje, nadrobić zaległości wszelkie... niebawem... ;P

wtorek, 29 listopada 2011

...spłukani i szczęśliwi?...

Co do pierwszego, nie ma najmniejszych wątpliwości. Wczoraj sczyściliśmy konta do zera niemalże, ale w kieszeni czuć słodki ciężar kluczy do własnego M :D Oficjalnie staliśmy się właścicielami lokalu mieszkalnego nr 4 przy ulicy Mickiewicza 5 w miejscowości nieopodal obecnego miejsca zameldowania.
W głowie mam już całą wizualizację jak to wszystko będzie wyglądało jak tylko uporamy się z zimą i remontami. Trochę uległa zmianie koncepcja ziół na parapecie w kuchni...bo w kuchni nie ma parapetu. Zioła będą musiały zadowolić się miejscem na kuchennym blacie (tak to już jest w pokojach z aneksem kuchennym). Na szczęście całe jest balkon. Dość spory, więc wiosną czy latem można będzie wypić kawkę poranną na świeżym powietrzu (choć z tym powietrzem i jego świeżością to tak nie do końca... balkon jest od strony ulicy).
Wiem, że wygląda to trochę tak, jakbym marudziła i nie doceniała tego, co mamy. To zupełnie nie tak. Chodzi po prostu o to, że jakoś tak dziwnie się w naszym życiu układa wszystko. Jak już mamy powody do radości, jak już spotka nas coś dobrego i zaczynamy się z tego cieszyć to w następnej chwili następuje wielkie BUM! i wszystko w gruzach spoczywa. Zawsze dzieje się coś, co skutecznie zabija naszą radość.
No i chyba właśnie z tego powodu teraz boję się skupiać swoją uwagę na tych wszystkich pozytywach, które nas spotykają. Boję się po prostu, że zaraz coś się znowu zawali.

Co do kwestii drugiej... To nasze szczęście pozostaje pod wielkim znakiem zapytania. Zdaję sobie sprawę z tego, że kryzysy dotykają każdego, nawet najbardziej przykładnego małżeństwa. Naczytałam się już wystarczająco o tym kiedy nadchodzi pierwszy kryzys w związku (taa... granica przesunęła się z 7 na 3 rok znajomości - nie małżeństwa) i o tym, że jak się go przetrzyma to już powinno być z górki... Pytanie tylko czy się przetrzyma? Przeklęty przez większość specjalistów od spraw damsko-męskich rok trzeci dla naszego związku mija 6 grudnia. Mam tylko nadzieję, że do tego czasu szlag jasny mnie nie trafi i krew nagła nie zaleje. No i że Mąż zdoła ze mną wytrzymać. Wtedy - teoretycznie - nie pozostanie nam nic innego, jak wymazać znaszego szczęścia ten cholerny znak zapytania.

wtorek, 15 listopada 2011

...czas zaległości nadrobić troszeczkę...

No dobra. Dawno nie pisałam, bo właściwie nie było o czym pisać. Chociaż z drugiej strony patrząc to właściwie wydarzyło się tyle, iż nie wiadomo było od czego zacząć, czym wyśrodkować a na czym zakończyć. Upłynęło trochę czasu i wszystko się poukładało w mojej głowie i w życiu, więc teraz można to przelać na posta.

Po pierwsze: Dziecię :)
Temat-rzeka. Maluch nasz kochany rośnie jak na drożdżach. Serio! Czasami się zastanawiam czy jakieś krasnoludki-ufoludki mu tych drożdży do mleka nie dodają... Codziennie zaskakuje mnie nowymi umiejętnościami, które właściwie pojawiają się znikąd. Rzecz w tym, że niby dziecko uczy się przez naśladownictwo. No ale niby kogo on naśladuje? Dzisiaj na przykład obudził się Maluch z umiejętnością klaskania w dłonie. I od kogo się nauczył? hę? Poza tym sam stoi! SAM! Nie podtrzymuje się, nie podpiera! Wygląda na to, że niebawem zacznie chodzić (o losie!). Będą mi musieli podłączyć na stałe chyba jakąś kroplówkę z dopalaczami żebym za nim nadążyła, biorąc pod uwagę fakt, że w nocy to On pospać nie daje. Taki urok bycia matką! :)
Kocham tego Malca! :)

Po drugie: Własne M.
Okazuje się, że będzie to całkiem fajne M. Pokoje trzy (jeden z aneksem kuchennym), więc w sam raz jak dla nas. Maluch swój kąt będzie miał wreszcie. Znaczy się, że czas go wyprowadzić z naszej sypialni! Na szczęście nie mamy problemu z wyprowadzaniem malca z naszego łóżka. Dziecię bardzo wcześnie zrozumiało, że rodzice potrzebują nieco prywatności i bez problemu śpi w swoim łóżeczku.
Wracając do tematu. Powoli myślimy o urządzaniu tego wszystkiego. No i o tym skąd brać kasę :/ Na szczęście nie jesteśmy na łasce banków. Z kredytem, z jednej pensji raczej ciężko by było. Ale zapożyczyć się i tak musimy. Ratunek? Babcia! :) "Po co bank ma na mnie zarabiać skoro wam się pieniądze przydadzą?!" Ehh... Kurcze. Żałuję tylko, że to nasze wymarzone M będzie tak daleko od Niej... :(

Przy okazji tematu "Własne M." nie obyło się bez awantur. Z grubsza rzecz opisując. Pan Mąż, jakiś tydzień po podpisaniu umowy wstępnej (po długich namowach) poszedł wreszcie uświadomić swoich Rodzicieli, że nabywamy drogą kupna mieszkanie. Nie w Buku. Wchodzi do pokoju. Mówi: "Kupujemy mieszkanie,podpisaliśmy już umowę."
Pani Matka: "Bo ona mi dziecka nie daje!!! Ty nawet nie wiesz co ja przeżywam!!!" i tak dalej, i tak dalej...
Jakby się jeszcze tym dzieckiem interesowała... Ale to już inna historia. Najciekawszy wątek tego wieczoru, to jeden tekst a właściwie żądanie, które mnie powaliło. Pani Matka: "Nie życzę sobie, żebyś chodziła po domu i rozmawiała przez telefon (dodajmy, że chodzi o mój telefon komórkowy). Zwłaszcza ze swoją babcią!!!". Że KU*WA co proszę? Ja mam nie rozmawiać ze swoją Babcią?! Kogoś tu już doszczętnie pogrzało! Powodem tego absurdalnego żądania jest fakt, że "za ładnie" się do Babciuchny swojej odnoszę, a do Teściowej nie. Na ładne słowa trzeba sobie zasłużyć!!! 

Po trzecie: Pan Mąż.
Przez to całe jego studiowanie się pokomplikowało wszystko! Nie mamy żadnego wolnego weekendu prawie, nie pamiętam kiedy ostatnio spędziliśmy razem wieczór a nawet noc (tak, tak! NOC! Pan Mąż namiętnie emigruje spać do drugiego pokoju, bo Mały w nocy się budzi). Najlepsze jest to, że jak już mamy okazję spędzić razem wieczór, to niestety żona przegrywa z Grami On Line. I jak tu się później nie wściekać? Przecież cholery można dostać!

To tak w skrócie. Obiecuję pisać częściej...się postaram przynajmniej. Bo, nie powiem, chociaż tak mogę się trochę wygadać i pomarudzić.

czwartek, 15 września 2011

...bo marzyć jest pięknie...

Ehh...Marzę sobie o własnym M. i nie jest ważne czy M2 czy M3 czy inne M... Ważne, że będzie to moje M. Nasze. I będzie tam pięknie... :)

Pierworodny będzie miał własny kąt... taki tylko dla siebie. Będą pomalowane kolorowo ściany, żyrandol z dziecięcymi motywami, barwne i zabawne naklejki na ścianach, kolorowy dywanik, śliczne mebelki i zabawne zasłonki... Tak zapewne będzie przez chwilkę niewielką. Później będą pomazane jedzeniem ściany, pobazgrana tapeta itp. itd. :)

Będzie tam sypialnia. Chciałabym aby była kopią tej obecnej, w której urządzenie włożyliśmy dużo wysiłku i serca (o kosztach nie wspominając). Zielone, kojąco działające na mnie ściany, dopasowana tapeta i każdy inny detal od zasłon przez rolety, żyrandol aż po zakończenia karniszy... Wszystko idealnie do siebie dopasowane. Takie nasze.

Będzie piękny salon, w którym miło będzie posiedzieć zarówno przy kawie i poplotkować z koleżanką jak i zjeść romantyczną kolację z Mężem. Będzie tam wygodna kanapa i puszysty dywan... bo czasem wygodniej jest posiedzieć sobie na dywanie. A kanapa wygodna być musi, coby goście nie narzekali, że po nocce u nas bolą ich kręgosłupy ;) (a jak będzie możliwość to dla gości będzie pokoik oddzielny... taki z charakterem...).

Będzie łazienka z duuużą wanną i miejscem na świece, coby nastrój romantyczny i taki odprężający wprowadzić. I będą zawsze mięciutkie i świeżo uprane ręczniki i miejsce dla mojej wypasionej pralki :)
a Męża i Syna nauczę, coby deskę zawsze opuszczali jak już załatwią swe potrzemy!
A sercem NASZEGO M będzie kuchnia... Taka ciepła i funkcjonalna... Drewniana. I zioła będą na parapecie (warkocze czosnku już odpuszczę ;) ). I stół i krzesła. Bo fajnie jest tak sobie czasem posiedzieć w kuchni i poczarować... A w lodówce zawsze będzie coś z czego będzie można wyczarować coś...coś...coś...sama nie wiem...coś inspirującego...coś niezwykłego...coś niepowtarzalnego :) Bo wspólne posiłki jednoczą rodzinę :) Tak scalają i pomagają umacniać więzi. A poza tym nie ma to jak przygotować pyszny posiłek dla swoich mężczyzn :) a jeszcze przyjemniej jest czarować dla przyjaciół... Bo będą też przyjaciele, mam nadzieję, że często i chętnie.

Najważniejsze jednak jest to, że będę miała to tego Naszego gniazdka klucze!!! Ha! Komplet kluczy z kiczowatym i banalnym breloczkiem. Mój komplet kluczy. I będę mogła ten dom zamykać. Ibędę się przez to czuła bezpieczniej i pewniej! Ot co!!!


W tych marzeniach i wizjach najważniejsze jest jednak to...że powoli...małymi kroczkami...takim tempem ślimaczym stają się coraz bardziej realne... Tak powolutku coraz bardziej się urzeczywistniają... Tak pomalutku... Ehh...